trwa inicjalizacja, prosze czekac...gry Samochodowe

wtorek, 16 marca 2010

Recenzja Army of Two: The 40th Day


Gdyby udało nam się spotkać cherlawego bohatera Shadow of Memories, „pożyczyć” jego urządzenie do podróżowania w czasie, po czym przenieść się do roku 2007 by zapytać cygańską wróżkę o to, jaka mechanika zastosowana w grach jest najbardziej pożądana i gwarantuje finansowy sukces, odpowiedziałaby krótko: „Gears of War”. Wydana przez Microsoft Games Studios, taktyczna strzelanka TTP bazująca na wykorzystaniu systemu osłon stała się tak wielkim hitem, że Electronic Arts postanowiło podpatrzyć pomysł i stworzyć własną markę opartą o podobne zasady rozgrywki. Efektem ich pracy był wydany w 2008 Army of Two. Gra nastawiona na dwuosobową kooperację i opowiadająca historię o parze kryjących twarze za stalowymi maskami najemników. Ze względu na nieco niedopracowane chowanie się za osłonami oraz kulejące AI partnera tytuł nie zebrał zbyt wiele pochlebnych recenzji, jednak został na tyle ciepło przyjęty przez graczy, że można było się spodziewać, iż EA uraczy nas kontynuacją. Tak też się stało, jednak tym razem poza Xbox’em 360 i PlayStation 3, swoją wersję otrzymało także PSP.

Wśród fanów pewne niepokoje wzbudził fakt, iż gra prezentować będzie akcję z izometrycznego rzutu kamery. Tworzyło to skojarzenia z Killzone: Liberation i wywołało liczne spekulacje w Internecie, czy aby w ogóle rozwiązania taktyczne będą w tej pozycji możliwe. Kilka pierwszych minut gry brutalnie uświadomiło mnie, że na potrzeby kieszonkowej wersji swoich przygód bohaterowie, czyli Salem i Rios, pobierali nauki walki u Johna Rambo. Ilość pomysłów przeniesionych z wersji na konsole stacjonarne można policzyć na palcach jednej ręki pijanego drwala. Gra jest mieszanką elementów zaczerpniętych z serii Metal Slug, kultowej Contry oraz pewnego 8-bitowego tytułu, który na automatach ukazał się dwa lata przed moim urodzeniem. Commando, bo tak nazywa się ta produkcja, została wydana również na 8-bitowe komputery osobiste i jako dzieciak całkiem ją lubiłem. Rozgrywka prezentowała akcję z góry i polegała na chodzeniu żołnierzem gęsto strzelając do wszystkiego co się rusza, przy jednoczesnym unikaniu dość powolnych pocisków i granatów wroga. Army of Two: 40th Day w wersji na PSP to dokładnie to samo, tylko we współczesnej oprawie graficznej.

Gra wzorowana na dwudziestopięcioletnim tytule? „Co to za głupota?!” – zakrzykniecie. Jest w tym zapewne trochę racji, ale jeśli wyrzuci się z głowy obraz tego, na czym opiera się rozgrywka w oryginalnym AoT okazuje się, że ta prosta rozwałka ma naprawdę duże pokłady grywalności. Jeśli dodamy do tego takie elementy jak ratowanie zakładników, czy potyczki z olbrzymimi bossami podczas których musimy celować w ich słabe punkty, okazuje się, że recenzowana pozycja naprawdę potrafi wciągnąć. Do tego mamy jeszcze dobrze znany system aggro, czyli zwracania na siebie uwagi po to, by drugi z najemników mógł działać niespostrzeżenie. W trybie single player służą do tego proste komendy wydawane partnerowi takie jak: „stój”, „podążaj”, „bądź agresywny” i „bądź pasywny”. Na dłuższą metę, na potrzeby prostej strzelaniny taka ilość rozkazów wystarcza. Z resztą przyjemniej jest grać pierwsze skrzypce, ponieważ AI naszego kolegi wybitnie źle sobie radzi z omijaniem pocisków. Najemnicy mogą się też wzajemnie ratować zastrzykiem z adrenaliny, jeśli pasek życia któregoś z nich spadnie do zera, co ratuje nas przed przegraną.

Silną stroną pierwszej części Army of Two była fabuła. Całkiem niegłupie politcal fiction wrzucało parę naszych charyzmatycznych herosów w prawdziwe konflikty zbrojne takie jak wojna w Somalii, Afganistanie czy Iraku. Jak więc pod tym kątem prezentuje się Czterdziesty Dzień, o którym z góry było wiadomo, że będzie opowiadał coś zupełnie nowego? Salem i Rios podejmują się jakiejś małej, rutynowej misji w Szanghaju. Nagle całe miasto zaczyna być zalewane morzem ognia i licznych eksplozji, a para naszych bohaterów próbuje wyjść z tego cało, wywalczając sobie drogę przez hordy agresorów, którzy pojawiają się na ulicach. Pozwolę tu sobie znowu wspomnieć 8 bitowe Commando. Po hipnotyzującym kilkuminutowym słuchaniu buczenia kasety magnetofonowej, spragnionym rozrywki graczom ukazywała się plansza tytułowa, a potem od razu zostawaliśmy wrzuceni do walki. Uwierzycie, że fabuła kieszonkowego AoT prezentuje bardzo bliski poziom? Kilka bezsensownych dialogów których ilość i jakość spokojnie można by przypasować do pracy domowej ucznia podstawówki. To wszystko co scenarzyści z EA mieli nam do zaoferowania. Głównego antagonistę poznajemy w ostatnim momencie gry i na dłuższą metę nie wiadomo o co w tym wszystkim chodzi. Ot grupa terrorystów wysadza w powietrze Szanghaj, a chińska armia, która ustępuje jedynie siłom zbrojnym USA, nie wysyła do miasta absolutnie nikogo. Taka bezmyślna rozwałka mogłaby zostać przyjęta 25 lat temu, ale obecne produkcje przyzwyczaiły mnie do innych standardów.

Skoro skupiłem się na jednej z wad tej produkcji, to postrzelam sobie jeszcze seriami takowych. Zacznijmy od tego, że sterowanie zostało wprawdzie niegłupio pomyślane, gdyż chodzimy za pomocą analoga, a ogień prowadzimy przyciskami geometrycznymi, ale jak nietrudno się domyślić, celowanie po skosie jest bardzo niewygodne. Gra stara się nam pomagać, namierzając automatycznie przeciwnika znajdującego się najbliżej naszej linii strzału. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie to, że antagoniści posiadają różne bronie i w momencie, gdy gra uparcie próbuje mi zaznaczyć jakiegoś leszcza, a jego kolega szykuje sobie spokojnie wyrzutnię rakiet, cały ten system wspomagania tylko przeszkadza. Dano nam też możliwość kucania by schować się za elementami otoczenia, lecz nie możemy już wtedy prowadzić ognia. Co gorsza za osłoną i tak można mocno oberwać, więc dużo bardziej sprawdza się bieganie i slalom pomiędzy lecącymi pociskami. Żeby tego było mało, naszego partnera pod kątem inteligencji zawstydziłby tresowany szympans. Notoryczne wystawianie się na linię strzału, przy jednokrotnym braku chęci do prowadzenia ognia oraz nagminne zacinanie się na różnych elementach otoczenia, zmuszające nas do wczytania ostatniego save’a to standard. Ale szczytem wszystkiego jest, gdy nasz kolega biega bez celu, zamiast nas ratować za pomocą zastrzyku z adrenaliny. A może programistom z EA chodziło o realistyczną symulację paniki w kryzysowej sytuacji? Proszę, mamy to najlepszy symulator zachowania na polu bitwy w historii gier, a ja narzekam…

Kolejne rozczarowanie spotkało mnie, gdy odwiedziłem w grze sklepikarza. Pomijam już to, że wszyscy wyglądają i brzmią tak samo (czyżby jakiś kuzyn kupca z Resident Evil 4?), gdyż „klonowanie” dotknęło także wszystkie jednakowo wyglądające zakładniczki, przeciwników, których rozróżnić można tylko kilka ich typów. Za przechodzenie kolejnych fragmentów gry otrzymujemy pieniądze. Zbieramy również symbole dolara, leżące na ziemi i wypadające z wrogów, a i za ratowanie zakładników dostajemy nagrody pieniężne. Warto by było przeznaczyć oszczędności na jakieś fajne bronie lub upgrade’y prawda? Problem w tym że pukawek w grze jest bardzo niewiele, a na dodatek zniknęła licencja, więc nie uświadczymy już znanych nazw. Ulepszanie broni też zostało potraktowane po macoszemu. Zero opcji do wyboru, jedynie wydawanie coraz większych kwot na polepszenie statystyk. Wizja złotego AK47 z podczepionym granatnikiem i olbrzymią puszką na naboje w miejscu standardowego magazynka, odeszła z bólem w zapomnienie. Myślicie, że w kwestii wyposażenia nie może być gorzej? To co powiecie na najpotężniejsza giwera w grze to broń energetyczna rodem z jakiegoś filmu Sci-Fi? Ostatnie poziomy zamieniają się w jakąś kiepską podróbkę Gwiezdnych Wojen, a zamiast latających w powietrzu pocisków mamy kolorowe wiązki. Nie wiedziałem, czy śmiać się, czy płakać… Tym bardziej że w wersji na konsole stacjonarne takich bzdur nie uświadczymy.

Pod kątem oprawy audio-wizualnej recenzowany tytuł okazał się dla mnie bardzo przyjemnym zaskoczeniem. Ze względu na sposób prezentowania rozgrywki spodziewałem się dość niewielkiej ilość szczegółów na ekranie. Jednak myliłem się, gdyż grafikom udało się uzyskać dobry kompromis pod kątem wielkości pola widzenia oraz detali samego otoczenia. Tekstury są bardzo dobrej jakości, widać walające się wszędzie śmieci i gruz, w pomieszczeniach możemy podziwiać porozwalany sprzęt biurowy itd. Czasem w powietrzu latają kartki papieru bądź popiół, a wszechobecne pożary i wybuchy zachwycają swoją jakością. Tak realistycznie wyglądającego dymu już dawno na PSP nie widziałem. Otoczenie, które przyjdzie nam zwiedzać, jest dosyć różnorodne. Mamy tu między innymi zoo, szpital, opuszczony plac budowy czy orientalną budowlę przypominającą pałac. Niestety zbyt często przewijają się zdemolowane ulice, które zwłaszcza w środku gry potrafią wywołać uczucie nudy. Developerzy zadbali jednak o małe atrakcje w postaci jazdy wagonikiem w zoo, omijaniem pól minowych na ulicach, czy wędrówki przez szyby wentylacyjne celem uniknięcia działek automatycznych. Modele postaci również wykonano przyzwoicie, choć posłużono się trochę karykaturalnym , komiksowym stylem przez co Rios przypomina nieco swoimi gabarytami Obelixa, czyli Galla znanego z serii francuskich komiksów. Muzyka w grze jest taka sama jak w wersji na duże konsole. Epickie i mocne orkiestrowe utwory niezwykle budujące klimat i zagrzewające do walki. Dodatkowo przewijają się w nich orientalnie brzmiące instrumenty, co cały czas przypomina nam gdzie toczy się akcja gry. Nieco gorzej mają się odgłosy wystrzałów i wybuchów, ale to raczej wina tego całego „plumkania” i bzyczenia wydawanego przez karabiny energetyczne.

AoT: 40th Day ma jeszcze jeden plus: rewelacyjne walki z olbrzymimi bossami. Helikoptery, opancerzone pojazdy, czołgi – terroryści są dobrze wyposażeni, ale nasi bohaterowie potrafią zezłomować każdy ich pojazd. Potyczki przypominają te znane z kultowej Contry i generalnie polegają na unikaniu sekwencji ataków przeciwnika, po czym ostrzelaniu słabych punktów np. zamontowane na czołgu wieżyczki strzelnicze. Walki z bossami zapewniały mi bardzo dużo zabawy i to w sumie dla nich chciało mi się przechodzić ten tytuł. Czuć ten oldschoolowy klimat podczas zagrywania się w strzelanki przeszłości. Plus należy się także autorom za opcję wyborów moralnych. Możemy np. darować komuś życie, bądź wykonać kontrakt i zgarnąć premię. Niestety konsekwencjami naszych decyzji są jedynie serie obrazków, jednak ich nieco przewrotna i zaskakująca treść jest zawsze ciekawa.

Dużą wadą tej produkcji będzie również to, że jest ona jednym z najkrótszych niewydanych jako Minis tytułów, z jakimi miałem do czynienia na PSP i po maksymalnie czterech godzinach rozgrywki oglądamy napisy końcowe. Co gorsze, fabuła w ogóle się nie rozkręca. Głównego antagonistę poznajemy w ostatnich minutach gry i z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie mam pojęcia jakie motywy towarzyszyły mu, gdy poprowadził swoich ludzi do totalnej destrukcji Szanghaju. Dialogi które przyszło czytać w grze, są po prostu wyciętymi fragmentami z wersji na konsole stacjonarne, która pod kątem rozbudowania fabularnego również nie poraża. Po ukończeniu przygody mamy możliwość rozpoczęcia rozgrywki ponownie, niestety tylko i wyłącznie na tym samym poziomie trudności. Dostajemy natomiast dostęp do zablokowanych wcześniej u sklepikarzy broni oraz możliwość podmienienia wyglądu naszej postaci np. na głównego bohatera Dante’s Inferno czy Isaaca z Dead Space. To jednak w moich oczach za mało by zwiększyć żywotność tego tytułu. Gra oferuje także dwuosobową kooperację poprzez Ad-Hoc, jednak polega ona na przechodzeniu tej samej kampanii i jej jedynym plusem będzie rozwiązanie problemu marnego AI partnera (choć to zależy od tego z kim gramy) i tym samym większa skuteczność w przechodzeniu niektórych fragmentów.

Niestety PlayStation Portable zamiast kolejnego hitu otrzymało grę raczej przeciętną. Army of Two: 40th Day to przyjemna oldschoolowa strzelanka w której ktoś postanowił zepsuć klimat czymś, co jest tylko protezą fabuły oraz nie pasującymi do ogólnej konwencji broniami energetycznymi. Gra prezentuje dobry poziom pod kątem oprawy audio-wizualnej i potrafi wciągnąć dzięki urozmaicającymi rozgrywkę elementami jak np. ciekawe potyczki z bossami. Niestety totalnie rozczarowuje niedopracowane AI partnera i bardzo krótki czas potrzebny do ukończenia produkcji.

Plusy:

+ Oldschoolowy klimat
+ Dobra oprawa AV
+ Potrafi wciągnąć

Minusy:

- Tragiczne AI partnera
- Bardzo krótka
- Energetyczne bronie
- Schematyczna rozgrywka

Ocena:
59%

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz